Jabollissimus Jabollissimus
156
BLOG

Fear of the dark

Jabollissimus Jabollissimus Kultura Obserwuj notkę 0

Wracałem późną nocą z kilku ważnych spotkań. W sumie nie byłem zmęczony, rozmowy udane, a silnik, co mu się ostatnio nie zdarzało, rzęził zupełnie miarowo. Mogłem czuć się dobrze po dobrze wykorzystanym dniu. Jednak po wejściu do domu czułem się nieswojo i nieprzyjemnie. Ach, cóż to za nieprecyzyjne określenie! Te eufemizmy pozbawiają nas treści! Po prostu czułem irracjonalny strach i trząsłem się z zimna, chociaż wcale zimno nie było.

Zrobiłem sobie gorącą kawę, ostatnią tej doby, i wziąłem się za czytanie czegoś ze starożytnej antropologii (czy z równie egzotycznej dziedziny). Spijałem nad stronicami kolejne łyki i pamiętam, że krążyłem po ścieżkach labiryntu na jakimś wzgórzu. Półpustynia, makia, głazy, gołoborza – taki krajobraz budowała moja wyobraźnia. Błądząc, przeciskałem się kolejne razy tym samym kamiennym przesmykiem. Zmęczony przysiadłem i chyba przysnąłem. Śnił mi się chłód i ciemne lustro. Oglądałem się w nim, a tafla stawała się coraz ciemniejsza i zimniejsza. Gdy odwróciłem wzrok, poczułem wewnętrzny impuls. Zerwałem się do biegu i obrałem, jakiś konkretny i odczuwalnie konieczny kierunek. Na skalistym zakręcie spotkałem jakąś grupę poszukiwawczą. To chyba tutaj miałem trafić. Dołączyłem do nich i rozglądałem się wraz z nimi za Bóg wie czym. Nagle pomiędzy nami pojawił się bardzo niski i szczupły, może 9-letni chłopiec. Wziął się znikąd, jakby wyszedł z jamy przysłoniętej teraz kamieniem, dlatego dla nas niewidocznej. Ręce trzymał po sobie, sztywno i stawiał drobne ostrożne kroczki na chybotliwych kamieniach. Zaciśnięte miał usta i oczy zamknięte, a jego kwadratowa twarzyczka była pomarszczona, jak u staruszka. Pokryty był szronem, a gdzieniegdzie cienkim lodem. Pod nosem mruczał coś niezrozumiałego. Brzmiało to jak „jestem!” Objąłem go, ktoś rzucił koc i słowa „jak przeżył?!” Byłem pewny, że to szczęśliwy koniec poszukiwań.

Mały sopel coś szeptał, chyba dziękował. Przycisnąłem twarz do jego lodowego policzka i powtarzałem banały, że teraz już wszystko dobrze, że zaraz się ogrzeje. Zazgrzytał zębami, co odczytałem jako rodzaj szlochu. Starałem się więc go pocieszyć, nim ratownicy przygotują się do transportu. „Dobrze, że cię znaleźliśmy” – mówiłem. On słuchał cały drżąc. „Coś tak czułem, że muszę tu przyjść. Bo, widzisz, widziałem cię nawet w moim śnie” – zajmowałem dzieciaka i znów przytuliłem policzek to jego zmarzniętego polika. Spytał piskliwie: „Naprawdę?”. „Tak, naprawdę” – zamknąłem oczy by przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. On tymczasem objął mnie mocno i wcisnął głowę w moje ramię. Opowiadałem, a chłopak szeptał mi coś niezrozumiałego wprost do ucha. Tajał, a dźwięki zaczęły układać się w głośniejsze i kpiące „naprawdę?!” Otwarłem oczy i próbowałem na niego spojrzeć. Nie chciał jednak zdjąć głowy z wygodnego barku. Kontynuowałem, a kiedy mówiłem o lustrze, gwałtownie odsunąłem policzek. Charknął przeciągle niskie, zgryźliwe „taaak?!” A ja zobaczyłem lepką ciemność u mego ramienia.

Takim kołataniem zbudził mnie 1. listopada. Spisałem wspomnienie. I poszedłem błądzić w kamiennym labiryncie cmentarza.

Artysta postpunkowy, geograf, autostopowicz, prowadzi audycje internetowe zajmujące się tematyką kultury, strategii, cywilizacji. Poszukuje prawd o rzeczywistości, które potwierdzają się przez dziesięciolecia i setki lat, a nie są wynikiem li tylko chwilowych mód.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura